W ten piątek swoją premierę miał film "Pieśń słonia"(trailer poniżej). Bardzo chciałam go obejrzeć, ale byłam lekko zaniepokojona zmianami jakie znowu nastąpiły z Klubie Filmowym. Zniknął on z mojej dzielnicy i pojawił się w niedawno otwartym Muzeum Emigracji w Gdyni. Już sama podróż autobusem niosła ze sobą wrażenia. Cała nowa ulica Polska usiana jest bowiem magazynami, widać nadbrzeże i rozładowywane statki z węglem. Po przeciwnej stronie ulicy wybitnie wolno mijaliśmy hałdy zgniecionego sprzętu AGD i samochodów. Zanim dotarliśmy do Szkoły Morskiej minęliśmy także porzuconą w gruzie koparkę, która jeszcze kilka godzin wcześniej burzyła ściany budynku. Zapewne w poniedziałek rano zjawi się pracownik by dokończyć demolkę ledwo stojących już ścian. Wszystko to widziałam po raz pierwszy. Muzeum Emigracji znajduje się na
samym końcu ulicy Polskiej tuż obok Kapitanatu Portu Gdynia i
nadbrzeżem.
W filmie "Pieśń słonia" jedną z głównych ról gra mój ulubiony reżyser - Xavier Dolan. Głównie dla niego pojechałam aż tak daleko na projekcję. Dla tych co nie kojarzą go, a coś tam wiedzą o kinie -> wygrał w zeszłym roku nagrodę za najlepszy film na festiwalu w Cannes. Dolan to 26 letni utalentowany Kanadyjczyk, który nie tylko reżyseruje swoje filmy i pisze do nich scenariusze, ale w połowie z nich gra główne role. Może ktoś z was oglądał "Wyśnione miłości", "Zabiłem swoją matkę", "Na zawsze Laurence", "Tom at the Farm", czy ostatni "Mama".
Ale przejdźmy do filmu "Pieśń słonia". To dramat trzech postaci: pacjenta szpitala psychiatrycznego, dyrektora tej placówki oraz pielęgniarki, która jest byłą żoną owego dyrektora. Film rozgrywa się w latach 60tych. Muzyka klimatem wpasowuje się do treści filmu, ale nie jest aż tak porywająca by się jakoś znacznie wybijać. Zawsze szczególną uwagę zwracam na kadry. Tym razem się nie zawiodłam, były piękne. Dokładnie takie jakie lubię. Jeśli chodzi o grę to Xavier udowodnił, że jest utalentowanym aktorem. Rewelacyjnie zagrał postać osoby chorej psychicznie. Jego mimika twarzy była naprawdę dobra! Plus, co tu dużo pisać, on jest przystojny !!! Po prostu przyjemnie się go ogląda na ekranie. Przez kolejną godzinę po wyjściu z kina myślałam o tej historii. Właśnie takie filmy lubię najbardziej. Te, które dają wiele do myślenia, po których nie można tak od razu wrócić do swojej szarej rzeczywistości.

Do tego dział ze świecami pozytywnie mnie zaskoczył. Tak neonowych
kolorów jeszcze nigdzie nie widziałam. Polecam! Chociaż ja i tak mam
hopla na punkcie wszystkiego co niebieskie (głównie błękitne) i zamiast
poszaleć kupiłam świecę właśnie w tym kolorze.


Po powrocie do domu postanowiłam zrobić spaghetti z małżami grillowanymi według przepisu z najnowszej książeczki dyskontu Biedronka. Gotowe małże w zalewie kupiłam właśnie tam. Potrawa była zjadliwa, ale ciągle mam wrażenie jakbym jadła spaghetti ze śledziami. Tak właśnie dla mnie smakują małże. Raczej nie powtórzę tego dania.
Za to w sobotni wieczór wybrałam się na długo oczekiwane spotkanie z M. i O. :) Bardzo dawno ich nie widziałam. O. zarezerwowała stolik w Degustatorni na Wzgórzu Świętego Maksymiliana. Nie miałam jeszcze okazji być w tym lokalu. Współlokatorka zachwalała shoty, znajomi różne rodzaje pszeniczniaków. Nie jest to lokal, do którego warto się stroić, ale jeśli ktoś chce wypić - należy mieć zasobny portfel lub kartę kredytową. Przyzwyczajeni normalnymi cenami shotów zamówiliśmy każdy po 4... jakie było na naszych twarzach zdziwienie gdy nabito za nie rachunek na kwotę 120 zł!!!! Shoty były większe niż w każdej innej knajpie, bardziej wyrafinowane, bardzo pyszne, warstwowo wlewane, ale 40 zł za 4 kieliszki to się nie spodziewałam. O bardzo niebezpiecznym powrocie do domu pisać nie będę, ale powiem jedno: nie znasz dnia ani godziny... Zbiry i zboczeńcy są wszędzie. Od dziś nie będę sama wracać nocą do domu... Za wiele strachu się najadłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz