niedziela, 5 października 2014

Weekend kulinarny w Gdyni (Coco, Monte Verdi, Lavenda Cafe i Tratoria Basilico) czyli jedzonko za pół darmo


W zeszły weekend postanowiłam wraz ze znajomymi uczestniczyć w szlaku kulinarnym w Gdyni (informacje na temat tego wydarzenia udostępniałam w poprzednich postach). Był to świetny pomysł ponieważ za 5 zł za danie można było się najeść i spróbować rzeczy, których się nigdy nie jadło bądź przetestować którąś z restauracji - niekoniecznie tanich.

W akcji brało udział 20 lokali położonych w centrum Gdyni. Na pierwszy ogień poszła restauracja znajdująca się w dawnym Gemini - COCO. Jest dość ciekawie urządzona i przede wszystkim wielka. 15 minut czekałam aż kelnerka przyjdzie do stolika. W końcu podeszłam do baru i tam czekałam kolejne 10 minut choć przede mną były tylko 3 osoby.


Byliśmy tam tuż przed zakończeniem happy hours więc dostarczone nam potrawy były letnie, ale jedzonko smaczne. Zamówiłam sobie pyszną tajską zupę - mega ostra, koniec końców zjadł ją mąż mej przyjaciółki. 












 

Jako drugie danie dostałam pysznego kurczaka w mleczku kokosowym. Takiego kurczaka jeszcze nie jadłam - palce lizać! Polecam. 

















Na deser otrzymałam kawałek szarlotki z lodami, która była niestety całkiem przeciętna. Za 3 potrawy zapłaciłam 15 zł, a wyszłam nawet najedzona i z nowymi doświadczeniami kulinarnymi.










Kolejnym przystankiem na trasie miała być włoska restauracja Monte Verdi. Niestety tam trafiliśmy na sam początek happy hours i byliśmy mocno rozczarowani. Kolejka ogromna a knajpa zwyczajnie nie przygotowana. Mimo, że zwolnił się duży stolik, przy którym spokojnie zmieściłoby się z 8 osób właścicielka nas wyprosiła ponieważ UWAGA: 1,5 h później była rezerwacja na tenże stolik! Happy hours trwało tam 2h i równie dobrze mogła pozwolić nam tam usiąść i zjeść. Niestety restauracja była przepełniona i najważniejszymi klientami dla nich byli Ci co płacili za dania z normalnej karty. 


Wyszliśmy strasznie oburzeni zachowaniem tej Pani. Co prawda była tam rewelacyjna kelnerka, która wręcz przepraszała za swoją przełożoną, ale jesteśmy pewni, że już więcej się tam nie zjawimy. Monte Verdi zaliczyło straszną wpadkę. Nikt im nie kazał przecież brać udziału w szlaku kulinarnym! Mogli się przygotować, a niestety nie mieli gotowych nawet deserów!


Do kolejnego miejsca postanowiliśmy więc udać się z wyprzedzeniem... zwłaszcza, że jest to miejsce cudowne, w którym chciałam zjeść od razu gdy je ujrzałam idąc pierwszego dnia do nowej pracy. Niestety przez pół roku nie było ku temu stosownej okazji.





W Lavenda Cafe byliśmy 30 minut przed czasem i zamówiliśmy sobie nieziemską lawendową lemoniadę! Czegoś tak pysznego dawno nie piłam! Jeśli będziecie stołować się w tym miejscu nie zapomnijcie spróbować tego cuda! Jeśli idziecie co najmniej w 3 osoby zdecydowanie bardziej opłaca się kupić cały dzbanek "eliksiru" choć cena 28 zł może początkowo przerażać.




Lavenda jest niezwykle uroczym miejscem kojarzącym mi się z francuskimi kafejkami. W dodatku była tam tego dnia wystawa obrazów, które tez kojarzyły się z Paryżem. Prócz pięknych dekoracji, kwiatów i pysznej lemoniady zachwyciły nas śliczne książeczki z menu.








Gdy wybiła godzina 17:00 Lavenda zapełniła się po brzegi a ludzie czekali na zewnątrz w kolejce. Lawenda była pod każdym względem przygotowana na to co ma nastąpić.




W menu były 3 potrawy: zupa z dyni z jabłkiem, sałatka z brie i z gruszką oraz bruschetta z pastą z groszku. A więc były to potrawy, które można wydać głodnej gawiedzi niemalże natychmiast. I tak też się stało. Nie minęło 5 minut i na wszystkich stolikach były już talerze!




Tym razem zadowoliłam się jedynie cudowną zupą z dyni i ostatkiem sił zjadłam rewelacyjną sałatkę! Później przez cały tydzień robiłam sobie taką do pracy. Składniki: rukola, mix sałat, prażone orzechy włoskie, ziarna granatu, gruszka, ser brie oraz sos, którego nie potrafię niestety skopiować.



 

Natchniona Lavendą dzień kolejny spędziłam robiąc na dwa garnki zupę z dyni. Każdy przepis był inny dlatego 2 garnki. Jedna wyszła całkiem fajnie, smakowała współlokatorce z Chyloni i kumplowi, który w poniedziałek pomagał mi w przeprowadzce. Niestety jest wybitnie pracochłonna i nie przewiduję powtórki z rozrywki. Było jej również daleko do tej z Lavendy.



Bardzo się cieszę, że wreszcie udało mi się zjeść w tej restauracji i serdecznie ją wam polecam. Może i tania nie jest, ale jest warta swojej ceny. Potrawy są na najwyższym poziomie, wystrój i atmosfera są wprost przeurocze a obsługa jest bardzo profesjonalna i potrafi doradzić. To właśnie w tym miejscu czułam się najlepiej!

Podczas czekania na happy hours Kasia z kwiatpomaranczy.com skusiła się również na galaretkę z truskawkami. mniam mniam... :P

Ostatnim przystankiem tego dnia była Tratoria Basilico - włoska knajpka przekształcona przez właściciela z dawnego Althouse'a, który mimo ponoć najlepszej architektury i dobrych dań odstraszał ludność cenami i dość ciężkim austriackim menu np. z golonką jako jedną z flagowych potraw.
Poszliśmy tam bardziej z przymusu niż z głodu. Obie z Kasią zamówiłyśmy pizzerinki zaś jej mąż miał już dość obżarstwa. Pizzerinki były malutkie, ale całkiem dobre. Niemniej jednak włoskie pizzerie nie są typem restauracji, w których normalnie jem obiady i kolacje. Strasznie żałuję, że nie udało mi się pójść do Bliżej i do Taj Mahal. No cóż, może uda nam się w przyszłym roku ;) Bilans: 3 knajpki, w których jedliśmy,  2 w których jedynie obejrzeliśmy menu, 6 zjedzonych potraw i 30 zł wydane na różne potrawy + grosze na napoje. Żyć nie umierać. Urząd Miasta mógłby częściej organizować nam takie pyszne eventy! Wcale się nie pogniewam ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz